sobota, 6 lipca 2019

006


   Wiedziałeś, że to musiało się stać, że wasze stosunki po takim czasie nie mogły być przesiąknięte ciepłem. Nastąpiło to o dziwo i tak później niż się spodziewałeś. Żałowałeś tylko, że Marika była świadkiem całej tej sytuacji, a mianowicie widziała jak skołowany zaistniałą na balkonie sytuacją trzasnąłeś za sobą drzwiami, nie oczekiwanie opuszczając mieszkanie jednego z paryskich bloków. Od dobrych pięciu minut wpatrywałeś się tempo w ścianę usytuowaną naprzeciw łóżka i próbowałeś uspokoić natłok myśli szalejący w twojej głowie. Z jednej strony rozumiałeś ostrożność i negatywne nastawienie Marceliny, bowiem zmajstrowałeś jej dziecko, a mianowicie przepiękną i uroczą córkę, ale z drugiej drażniły cię jej wywody, bowiem sama miała swoje za uszami, nie powiadamiając cię o tym, że masz z nią coś co wiązać was będzie na przyszłość. Westchnąłeś głośno i zamoczyłeś wargi w oszronionej wysokiej szklance, do której chwilę temu przelałeś złocisty trunek. Potrzebowałeś odrobiny ukojenia, a schłodzony napój z zawartością procentów mógł naprawdę zdziałać cuda. Wyłowiłeś z kieszeni spodni telefon i mruknąłeś pod nosem przekleństwo, gdy jasność ekranu oślepiła cię na moment. Musiałeś komuś przelać targające tobą setki niedomówień, czy po prostu oczyścić głowę ze skupiska myśli.
    − No proszę kto to dzwoni? Chciałeś spytać gdzie mam zostać pochowany? − w słuchawce rozległ się pełen ironii głos przyjmującego, który nawiązał do waszej wcześniejszej rozmowy.
       − Oj, Tomuś, no! Nie gniewaj się już!  −  jęknąłeś błagalnie.
       − Piłeś albo pijesz.  − stwierdził ze śmiechem brunet. −  Co tym razem?
       − Byłem u niej i chyba szlag trafił moje opanowanie. Gdy siedziała tuż obok nie mogłem nie skorzystać. Zacząłem wodzić dłonią po jej nogach, a ona wyciągnęła mnie na balkon i opierdoliła, a potem zaczęła się mała awantura. − nakreśliłeś sytuację przyjacielowi.
          − Jak mała była ta awantura? −  mogłeś się założyć, że unosił teraz pytająco brew.
          − Wyszedłem, trzaskając drzwiami.  − przyznałeś niepewnie.
       − Kamil!-westchnął głośno, a w głośniku dało się usłyszeć odgłos otwartej dłoni spotykającej się z jego czołem.  − Marika to widziała? W ogóle co z nią?
     − Yhym.  − podrapałeś się po głowie zakłopotany. − Dałem jej czekoladę, porozmawiałem trochę. Chyba mnie polubiła, ale się jeszcze okaże. Jest taka urocza i śliczna.  − westchnąłeś rozczulony na myśl o córce.
    − Byłbyś i będziesz jeszcze dobrym ojcem.  − w jego głosie dało się dostrzec nutkę ciepła.
    − Dzięki, Tytus. − zachichotałeś.  −  Nie wiem co robić by zdobyć jej zaufanie.
   − Na pewno jej nie napastuj napaleńcu. −  oświadczył roześmiany.  − A tak na poważnie. Kupidynek wisi i trzeba skorzystać z jego mocy.
     −Tomek!
    − Słuchaj, bo ja poważnie mówię!  Zabierz ją na wieże Eiffla i chuj z tym czy tam już była czy nie. − mimowolnie roześmiałeś się na słowa przyjaciela.   − Weź ją tam, kup kwiaty,  rozstaw świece i tam powiedz jej co czujesz.  − dzielił się z tobą swoją koncepcją Fornal.
     − Mistrzunio mój! Jesteś genialny!  −  wrzeszczałeś do telefonu, podrywając się z łóżka.
     − Nie schlebiaj, Droszyk i tak już pływam w morzu zajebistości.
     − Boże! Niech Kingusia ci zbada temperaturę.
Po salwie śmiechu, która dotarła do ciebie po drugiej stronie słuchawki oraz pożegnaniu się odłożyłeś telefon na szafkę nocną i z nikłym uśmiechem na ustach zwilżyłeś wargi jasną cieczą. Musiałeś spróbować. Nadszedł czas, aby Kamil Droszyński pozyskał wreszcie swoją pierwszą dziewczynę. Chciałeś posmakować jak to jest być dla kogoś całym światem, bowiem ona dla ciebie nim była, ale czy ty dla niej też? Choć kiedyś nie chciałeś dzielić łóżka z żadną przedstawicielką płci pięknej tej sobotniej nocy nie marzyłeś o niczym innym jak o tuleniu do siebie drobnego kobiecego ciała i to tego należącego do pewnej, pięknej Polki zamieszkałej w stolicy Francji, Kamilu.


***


Poluzowałeś kołnierz od białej koszuli w błękitne paski i już miałeś wkroczyć pewnym krokiem do klatki schodowej, bowiem jedna z mieszkanek bloku opuszczała budynek, kiedy twoim oczom ukazał się wysoki brunet, który przytulał do siebie Wojciechowską. Zacisnąłeś mocno pięści, a każdy mięsień w twoim ciele napiął się do granic możliwości. 26-latka dostrzegła cię na parkingu i oderwała się od mężczyzny, posyłając mu lekki uśmiech. Po chwili minąłeś jego sylwetkę w drodze do wejścia i wręczyłeś opierającej się nonszalancko biodrami o ścianę budynku dziewczynie bukiet krwistoczerwonych róż. Marcelina oniemiała rozwarła swoje usta, odbierając od ciebie kwiaty i zadarła na ciebie swój przeszywający wzrok z nad nich, unosząc pytająco brew.
     − Znamy się 6 lat i przez ten czas nigdy nie dostałam od ciebie kwiatów.  − skwitowała, wąchając wiązankę. − Pierwszy raz i od razu róże. Punktujesz, Droszyński. − pokiwała głową z uznaniem.  − Ale zaczyna mnie niepokoić twoje zachowanie. − mruknęła, widząc jak drapiesz się po szyi.
   − Kim był ten typek?  − nim zdążyłeś sobie zdać z tego sprawę, a twoje usta opuściło pytanie, przed którym starałeś się pohamować.
     − Przepraszam bardzo, ale nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.  − odparła opryskliwie.
     − Łączy cię coś z nim?  −  kontynuowałeś.
    − Łączy i to więcej niż myślisz.− mruknęła, ruszając w kierunku wejścia do bloku. −  Wchodzisz? − przytrzymała ci drzwi, zerkając przez ramię.
     − Szukasz nowego tatusia dla Mariki, bo ja się dobrze w tej funkcji nie sprawuję?
     − Kamil, do cholery. − warknęła, mierząc cię lodowatym wzrokiem.
    − Dobrze, już milczę. − wzniosłeś dłonie ku górze w ramach niewinności. − Kontynuujemy w mieszkaniu.
Prychnęła na twoje słowa, co spowodowało uniesienie twojej lewej brwi. Nie rozumiałeś w co ta dziewczyna sobie pogrywała. Najpierw była na ciebie okropnie wściekła, a teraz  przyjęła od ciebie kwiaty i wyglądało na to, że twoja postawa przypadła jej do gustu. Gdy tylko przekroczyłeś próg jej lokum przeszyłeś ją intensywnym spojrzeniem i zmniejszyłeś dzielący was dystans, bowiem od razu powędrowała do kuchni, aby zapewne przygotować ci coś do picia. Spojrzałeś jej głęboko w oczy i wiedziałeś już, że na tym elektrycznym powiązaniu wzrokiem się nie skończy. Ogniki zbyt rozszalały się w jej szmaragdowych tęczówkach, a twoja dawna natura odezwała się, dając o sobie znać. Wzbiła się na palce stóp i niespodziewanie przylgnęła swoimi jedwabistymi wargami do twoich ust, zarzucając ci dłonie na szyję. Mruknąłeś zadowolony, bowiem nie spodziewałeś się po niej takiego wybuchu namiętności, ale to nie oznaczało, że ci się to nie podobało. Swoimi smukłymi dłońmi objąłeś ją w tali i przyciągnąłeś ją bliżej siebie, zjeżdżając nimi zwinnie na jej kształtne pośladki. Pogłębiłeś pocałunek, pieszcząc językiem jej podniebienie. Słodki posmak wanilii, którym pokryte były  jej usta powodował, że chciałeś się do nich niemalże przyspawać. Ich scalenie przez nią było krokiem, który zapoczątkował lawinę. Lawinę waszych uczuć, która runęła w zadziwiająco szybkim tempie. Jej drobne dłonie rozbiegane przesuwały się po materiale twojej koszuli, rozpinając zwinnie jej guziki. Ty natomiast zająłeś się degustacją jej kształtnych pośladków, za którymi naprawdę mocno tęskniłeś. Obsypywałeś delikatnymi pocałunkami jej kark, strącając nosem ramiączko od jej bluzki a następnie czarnego biustonosza. Zsunęła z twoich umięśnionych ramion górną partię ubrania i syciła szmaragdowe tęczówki zarysami twojej muskulatury, której znacznie przybyło od ostatniej wizyty w jej sypialni w tę wrześniową noc. Opuszkami palców zaszczyciła uwagą każdy centymetr twojej klatki piersiowej, radując swoje oczy tym pięknym widokiem. Ty natomiast podwinąłeś jej bluzkę, aby następnie zrzucić ją z jej drobnego ciała. Nie wierzyłeś, że urodziła dziecko kilka lat temu. Prezentowała się lepiej niż wtedy, gdy po raz pierwszy smakowałeś jej bliskości. Jej smukłe ciało było takie delikatne, piękne, że nie mogłeś przestać delektować się tym co miałeś przed sobą. Wzniosłeś ją na ręce i kroczyłeś w kierunku jej sypialni, łącząc ze sobą wasze usta na kilka gorących wymian. Rzuciłeś ją na materac i nosem wodziłeś od czubka jej nosa, po przez policzki, usta, szczękę oraz szyję i barki, schodząc coraz niżej. Mokrymi śladami naznaczałeś ścieżkę do tego najczulszego punktu obsadzonego na jej ciele. Jej drobne dłonie zatopione zostały w twoich włosach, a później sunęły po plecach, badając ich architekturę. W końcu nim dostrzegłeś, a jedyną dzieląca was granicą od zanurzenia się w sobie doszczętnie były skrawki materiału jej koronkowych majtek oraz twoje bokserki. Drażniłeś swoim oddechem wrażliwą skórę w obszarze pomiędzy jej udami, śledząc jak zaciska dłonie w piąstki, będąc na skraju swojej wytrzymałości. Postanowiłeś się nad nią nie pastwić i pozbawiłeś was bielizny, po czym wspierając swoje czoło o jej i spoglądając jej głęboko w oczy powiązałeś wasze ciała, tworząc z nich jedność. Wzniosłeś kąciki ust, gdy Marcelina pod wpływem twoich ruchów zachłysnęła się powietrzem. Miętoliła w dłoniach skrawek prześcieradła, a jej ciche pojękiwania obijały się o twoje uszy, wprawiając cię w istną euforię. Czułeś tą gęsią skórkę, gdy chwilę później wbijała długie paznokcie w twoje plecy, przysparzając ci kilku płytszych lub głębszych zadrapań. Oplotła cię nogami w pasie i szczelniej przylgnęła do twojego ciała, wzmacniając wasze wspólne doznania, których tak cholernie ci brakowało i kiedyś może patrzył byś na to jak na zwykłą przyjemność, chwilę zapomnienia o rzeczywistości jaka cię otaczała, ale teraz seks smakował zupełnie inaczej. Smakował lepiej, Kamilu, bowiem oddawałeś się mu pod wpływem miłości jaką niezaprzeczalnie darzyłeś tą drobną piękność znajdującą się pod tobą. Wasze oddechy były gwałtowne, niekontrolowane, a usta na przemian nakrywały się nawzajem, aby choć odrobinę oszczędzić sąsiadom odgłosów, które zapewne przebijały cienkie ściany.
    − Nie masz być o co zazdrosny. Ten facet to mój przyjaciel z pracy.  −  mruknęła w twój bok Marcelina, a ty poczułeś przy swojej skórze, że delikatnie się uśmiecha.
     − Nie byłem zazdrosny. − mruknąłeś.
     − Wcale, ale powiem ci, że już wiem co cię kręciło w tej grze na moich uczuciach. To taka niebywała satysfakcja.

Hello! ^^
Tomuś jako dobry przyjaciel doradza Kamilowi, a ten działa zupełnie inaczej, choć za zmianą planów chyba nie stoi on sam a Marcelina ^^ Spodziewaliście się tego po niej? Po nich? :D Poszli na całość nie ma co xD No, ale cóż... Uczucia się skumulowały i poszło :D  Zobaczymy czy po nocy nadal będzie pomiędzy nimi tak dobrze ^^ Całuję i do zobaczenia w środę! ;* 
 PS: Przedstawiam Wam słodką Marikę :D 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz