Spoczywałeś na miękkim materacu
łóżka, wpatrując się w taflę szkła, po której błądziły strugi deszczu jaki
przez noc namiętnie otulił stolicę Francji. Błądziły zupełnie jak twoje myśli
wokół dwóch, najpiękniejszych kobiet, jakie napotkałeś na drodze swojego życia.
Wciąż w głowie miałeś obraz niskiej dziewczynki sięgającej ci do bioder, która
pożerała cię z nad skupiska gęstych, ciemnych rzęs błękitnymi tęczówkami
przekazanymi jej przez ciebie w genach. Jej włosy miały zupełnie taki sam
odcień jak matki, a twarz przybierała barwę porcelany i sprawiała wrażenie
niesamowicie gładkiej. Od jej wyrazu biła nieskazitelność i pogodność, a
wąskie, małe usteczka, które także przejęła po tobie, były wykrzywione na
kształt bardzo znikomego, ledwo widocznego uśmiechu. Nos natomiast należał do
cech otrzymanych od matki. Jej charakter na pewno zdążył się już ukształtować i
intrygowało cię czy przejęła złe cechy po tatusiu czy może dostała w spadku
dobre serce i wrażliwość po mamusi, która w tobie, w Kamilu Droszyńskim za
młodu, w swoim zepsutym wydaniu, potrafiła dostrzec ten ułamek czegoś wartego
uwagi, czegoś co zatłamszone zostało przez plagę wad, które niegdyś wydawały ci
się takie świetne. Chyba nigdy nie będziesz w stanie pomyśleć o tym bez
napływającego zdziwienia jak tego dokonała. Jak dokonała tego czego nie udało
się żadnej innej. Widocznie Tomasz miał rację. Kupidynek naprawdę nad wami
wisiał.
− Nie, Kamil. Dość. Ty wariujesz. − zachichotałeś pod nosem ze swoich myśli.
Odrzuciłeś na bok grubą pierzynę
i skrzywiłeś się, gdy twoje stopy zetknęły się z chłodem podłoża. Rozwarłeś
okno, aby po chwili wdrapać się na jego parapet i chłonąć panoramę francuskiego
miasta. Orzeźwiająca fala powietrza uderzyła w twój nagi tors, na co
wzdrygnąłeś się delikatnie. Przymknąłeś powieki i rozkoszowałeś się wonią
deszczu wirująca w biosferze, która teraz po części będzie ci się kojarzyć z
pocałunkiem, który sam zainicjowałeś pod blokiem Marceliny. Wzniosłeś kąciki
ust ku górze i westchnąłeś głośno. Jak jutro, a właściwie dzisiaj będziesz w
stanie racjonalnie myśleć skoro o godzinie drugiej nad ranem spoczywałeś na
parapecie w pokoju zamiast śnić słodko o twojej być może przyszłej dziewczynie?
Jednak ten nocny letarg przywołał ci do głowy jedną myśl. Nie pozwolisz by ta
urocza panienka, która jest twoją córką się na tobie zawiodła. Nigdy jej nie
skrzywdzisz, nie zranisz, nie wywołasz u niej smutku. Łaknąłeś być dla niej wzorem,
bowiem od dawna stąpałeś już po tej odpowiedniej ścieżce. Nawet jej nie znałeś,
Kamilu, a już skradła twoje serce doszczętnie. Marika była doszczętną mieszanką
waszej dwójki, czego nie zauważyć mógł tylko ślepy. Nie ukrywałeś, że cholernie
ci się to podobało. Może i twój świat się teraz odrobinkę wywróci, ale chciałeś
uczestniczyć w życiu tej kruszynki. Byłeś dumny z posiadania tak ślicznej
córki. Już zdecydowanie za dużo czasu straciłeś, aby zaprzepaścić kolejne
wspólne chwile. Przeoczyłeś tyle pięknych momentów w jej życiu, ale zamierzałeś
uzupełnić zaległości i o wszystko wypytać Marcelinę.
***
Chłodny prysznic był pierwszym
punktem na twojej liście odnośnie celów do zrealizowania dzisiejszego dnia.
Strumień wody ściekający po twoim nagim ciele pobudzał skutecznie twoje zmysły
i przygotowywał na trudny drugiej doby spędzonej w Paryżu. Po chwili dopinałeś
przedostatni guzik dżinsowej koszuli i kilka chwil później stawiłeś się w
restauracji. Opadając na krzesło badałeś uważnym wzrokiem kartę z napojami,
tocząc refleksje nad wyborem kawy, którą uraczysz się dzisiejszego poranka. W
końcu postawiłeś na ubóstwianą przez ciebie Latte Macchiato i nie mogłeś nie
powrócić myślami do pobytu w łódzkiej kawiarence, gdzie nawinąłeś się na nią, a
później było już tylko lepiej i czułeś się jakbyś z każdą spędzoną z nią minutą
dotykał coraz głębiej nieba. Po chwili wpakowywałeś do ust kawałki bagietki
czosnkowej, na deser pochłonąłeś croissanta i mogłeś zamoczyć wargi w gorącej
cieczy. W pełni delektowałeś się parującym napojem, który pobudzał twoje kubki
smakowe i żywiłeś nadzieję, że zadziała także na twój proces myślenia
dzisiejszego dnia. Po upływie trzydziestu minut zameldowałeś się przed
budynkiem, gdzie czekała już taksówka i z niemałymi obawami podążałeś nią pod
znajomą ci już okolicę. Tym razem skorzystałeś z domofonu i mile zaskoczony zamrugałeś
kilkukrotnie z niedowierzaniem, gdy Wojciechowska momentalnie otworzyła ci
drzwi od klatki schodowej. Wdrapałeś się po stopniach i zatrzymałeś pod
odpowiednimi drzwiami, gdzie przy ich progu czekała już miedzianowłosa.
− Cześć, Kamil. − mruknęła cicho,
przesuwając się na bok, abyś mógł wejść.
− Hej, śliczna. − odparłeś,
odsłaniając przed nią swoje śnieżnobiałe perełki.
− Mówiłeś, że się zmieniłeś. − skwitowała twoje powitanie, przewracając oczami.
− Wiesz, że ludzie nigdy się nie
zmieniają w stu procentach? − zadarłeś brew, spoglądając na nią przelotnie. − Po
za tym nie będę ukrywał, że nadal na mnie oddziałujesz tak samo mocno jak
wtedy, złotko. − wypowiedziałeś niskim głosem wprost do jej ucha, owiewając jego
płatek swoim oddechem.
− Droszyński, tu jest dziecko, które z twojego oddziaływania właśnie powstało!-
zbeształa cię, trącając cię w ramie.
Zachichotałeś głośno na jej słowa
i wzniosłeś dłonie w geście niewinności, odsuwając się od niej. Zagłębiłeś się we wnętrzu mieszkania 26-latki,
omiatając je przelotnym wzrokiem i
skinąłeś głową z podziwem na wykonaniem jej lokum. Panował tutaj taki pełen
ciepła, przytulny nastrój, co przypadło ci do gustu. Wędrując po salonie w czasie przygotowywania
przez Marcelinę kawy w kuchni natrafiłeś na komodę, na której blacie
rozstawione były fotografie z małą dziewczynką. Twoje usta rozciągnęły się w
promiennym uśmiechu, gdy na jednym z nich ujrzałeś Wojciechowską spoczywająca
na szpitalnym łóżku, która podtrzymywała przy lewej piersi małą istotkę
owiniętą w białą tkaninę.
− Dzień dobry! – o twoje uszy obił
się donośny, delikatny, dziewczęcy głos.
Przestraszony upuściłeś trzymane
w prawej dłoni zdjęcie, ale na szczęście miałeś fart i w odpowiednim momencie
chwyciłeś ramkę, chroniąc szkło, za którym znajdował się uwieczniony na
papierze moment przed stłuczeniem. Odłożyłeś rzecz na swoje miejsce i zwróciłeś
głowę w kierunku właścicielki głosu, obdarowując ją uważnym spojrzeniem.
− Witaj Mariko. − odezwałeś się z
delikatnym uśmiechem wymalowanym na ustach.
− Skąd pan zna moje imię? − dziewczyna splotła ramiona na klatce piersiowej i posłała ci zdezorientowane
spojrzenie.
− Usłyszałem je wczoraj od twojej
mamy.-wzruszyłeś ramionami. − Jak pewnie wiesz jestem Kamil.-dodałeś, wyciągając
dłoń w jej kierunku. – Nie żaden pan. − zaśmiałeś się.
− Marika. Miło mi cię poznać,
Kamilu. − jej drobna rączka została ściśnięta przez twoją wielką dłoń i poczułeś
niesamowite ciepło spowodowane tym gestem, a fakt, że posłała ci szczery, lekki
uśmiech napawał cię optymizmem.
− Chodźcie do kuchni. − poprosiła
was właścicielka mieszkania.
Posłusznie powędrowałeś ze swoją
córką do określonego przez miedzianowłosą pomieszczenia i zająłeś miejsce przy
stole niedaleko Marceliny, a naprzeciw ciebie spoczywała Marika, która pochłaniała
kanapki z Nuttelą. Chichotałeś lekko pod nosem rozbawiony z obecności czekolady
na czubku jej nosa. Dziewczynka uniosła pytająco brew, a kiedy zorientowała się
jaki jest powód twojego roześmiana kilkukrotnie wystawiła ci język. Pokręciłeś
z niedowierzaniem głową i z kieszeni czarnych spodni wyłowiłeś opakowanie
polskiej czekolady, podsuwając je pod jej nos. Iskierki szalejące w jej
błękitnych oczach wpatrzonych w ciebie z wdzięcznością naprawdę były warte tego
zachodu.
− Jejku! Dziękuję! − wykrzyknęła uradowana
6-latka.
− Ależ nie ma za co. − odparłeś z
nikłym uśmiechem. − Jestem ci winien zdecydowanie więcej. − szepnąłeś pod nosem,
ale niesłyszalnie dla dwójki przedstawicielek płci pięknej.
Wykorzystałeś moment nieuwagi
Marceliny, która wpatrywała się w telewizor
usytuowany w salonie i delikatnie ułożyłeś swoją smukłą dłoń na jej odkrytym
udzie. Momentalnie przeniosła swój wzrok z plazmowego ekranu na twoją twarz, a
ty napotkałeś na drodze swojego spojrzenia jej szmaragdowe tęczówki, które o
dziwo nie cisnęły w ciebie błyskawicami. Były pogodne i połyskiwały radośnie.
Opuszkami palców sunąłeś coraz wyżej, zahaczając o materiał jej czarnej
spódnicy. Zachłysnęła się powietrzem, a ty nie potrafiłeś ukryć triumfalnego
uśmiechu cisnącego ci się na usta. Zatopieni trwaliście w niemęczącym kontakcie
wzrokowym, a ty czułeś nutkę tej elektryczności pomiędzy wami, która dała ci
motywację i zarazem nadzieję, że za jakiś czas będzie jeszcze jak kiedyś,
Kamilu. Marcelina nagle jednak poderwała się z miejsca i złapała cię za rękę,
pociągając w kierunku balkonu.
− Zaraz wrócimy.− oświadczyła
jeszcze młodszej domownice.
− Co ty do cholery wyprawiasz? −
naskoczyła na ciebie, gdy przymknęła za wami drzwi. − Potrzebuję czasu, Kamil. −
rzekła stanowczo.
− Sześć lat ci nie wystarcza? −
prychnąłeś.
− Myślisz, że było mi łatwo? −
podniosła ton głosu, mierząc cię oburzonym wzrokiem. − Jestem samotną matką, a
Marika cały czas zadaje pytania.
− Z wyboru. − dodałeś. − Mogłaś mi o
wszystkim powiedzieć, ale nie bo wolałaś zgrywać dzielną, niezależną kobietę. − wypowiedziałeś,
stając tuż przed jej twarzą.
− Przeginasz, Droszyński. − warknęła, wymierzając palce w twoją klatkę piersiową.
− Nie, mówię tylko prawdę i ty
dobrze o tym wiesz, Marcelina. − wypowiedziałeś, spoglądając jej odważnie w
oczy. −A propo pytań… Chętnie na nie wszystkie odpowiem.
− Powariowałeś! Ona jest za mała!
To dziecko!
− Lepiej robić ze mnie
bezuczuciowego sukinsyna, który ma gdzieś swoją córkę? − syknąłeś przez
zaciśnięte zęby. − Tu twój błąd. Może i byłem dupkiem, ale wziąłbym i teraz biorę
odpowiedzialność za swoje czyny.
❤
Hello! ^^
Mamy pierwsze zgrzyty pomiędzy rodzicami Mariki ^^ Uważacie, że Kamil przesadził ze swoim zachowaniem w kuchni i wygarnięciem Marceli na balkonie co myśli? A może go rozumiecie? Koniecznie dajcie znać w komentarzu! :D Marika jak się okazało dobrze przyjęła Kamila, a on chyba jest także zadowolony z jej poznania. Cóż.. Zobaczymy jak to dalej pomiędzy rodzicami rudowłosej będzie :D Całuję i do zobaczenia w sobotę! :*
Rozumiem te sześć lat rozłąki, ale Kamil mógłby trochę ostudzić swoje zapędy :D Odbudowanie kontaktu oraz zaufania po tylu latach nie jest łatwą rzeczą, więc jeszcze przez jakiś czas powinien uzbroić się w cierpliwość. W końcu nie chodzi tutaj tylko o odzyskanie Marceliny, ale również o Marikę. Dobrze, że Kamil jest gotowy poświęcić dziewczynce swój czas i poznać ją, tak by nadrobić te stracone lata. Bez pośpiechu, małymi kroczkami do przodu. Owszem, może i ma rację, że Marcelina powinna powiedzieć mu o dziecku, ale niech nie zapomina, jaki wtedy był i jak ją skrzywdził. Każdy musi ponieść konsekwencje swoich czynów, prędzej czy później. Wierzę jednak, że wspólnymi siłami uda im się stworzyć prawdziwą rodzinę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Ciężko chłopakowi jest. Burza hormonów wariuje :D
UsuńNo masz rację, ale czasami ma kryzysy i nie wytrzymuje haha :D
Zobaczymy jak to u nich jeszcze będzie :3
Dziękuję i pozdrawiam ;*
Kamilek ty do córeczki powinieneś przynieść milion zabawek, a nie skromną czekoladkę. Może nie miał wpływu na decyzję Marceliny, ale musi teraz zaskarbić sobie sympatię małej Mariki i jej mamusi <3 I co z tego, że minęło 6 lat; on nie wie co działo się przez ten czas. Marcela mogłaby być swobodnie w innym związku, a on już ma wielkie plany, które odpowiadają tylko jemu. Skup się najpierw na swojej córeczce <3 Kibicuję im, bo wierzę, że mają szansę na życie bez zgrzytów. Weny!
OdpowiedzUsuńDroszyk jak wykorzysta swój urok, na który poleciała mamusia Mariki to i młoda da się tak przekabacić na swoją stronę :D
UsuńNawet kilku jakby się uprzeć :D
Jeszcze wyjdzie słońce :D
Dziękuję i pozdrawiam ;*