Wsparłaś się plecami o nawierzchnie
drzwi i przymknęłaś powieki. Na twoich ustach błąkał się błogi uśmiech, którego
nie potrafiłaś zakamuflować. W nozdrzach wciąż wirowała intensywna woń jego
perfum z domieszką zapachu deszczu, który od dzisiaj będzie ci się kojarzył z
jego przebudzeniem, bowiem Kamil Droszyński się przebudził, wyrwał się ze
szponów bezczynności i zjawił się tutaj. Narodził się na nowo. Nie dowierzałaś
w to co się wydarzyło przed jednym z paryskich bloków. Przejechałaś opuszkiem
palca po dolnej wardze, gdzie jeszcze nie dawno czułaś dotyk jego ust. Nadal go
wyczuwałaś, co przecież było absurdalne. Pokręciłaś z niedowierzaniem głową,
wmawiając sobie, że wpadasz w paranoję. Blondyn był paradoksem. Smucił cię i
uszczęśliwiał na przemian. Czynił to tak skutecznie jak nikt inny. Westchnęłaś
głośno, zrywając się z miejsca. Podreptałaś do kanapy, gdzie nosicielka twoich
genów wtulała policzek w poduszkę, a jej dłonie bezwładnie opadały ku podłodze.
Dopiero teraz zdałaś sobie sprawę z tego, że poświęciłaś rozgrywającemu
zdecydowanie za dużo czasu. Zlekceważyłaś jednak tą myśl i ostrożnie wzięłaś na
ręce drobne ciało dziewczynki, ruszając w kierunku jej królestwa. Starannie
opuściłaś ją na materac i okryłaś szczelnie kołdrą z nadrukiem bohaterów jej
ulubionej bajki, pochylając się nad jej czołem. Złożyłaś na nim subtelny
pocałunek, szepcząc ciche „dobranoc”.
− Mamo, kim był ten pan? − usłyszałaś nagle, gdy miałaś już przymknąć za sobą drzwi.
Zwróciłaś głowę w stronę źródła
dźwięku i ujrzałaś siedzącą na łóżku Marikę, której błękitne tęczówki
prześwietlały cię przeszywającym spojrzeniem. Ten wzrok tak bardzo przywoływał
w twoim umyślę postać siatkarza. Westchnęłaś głośno na jej pytanie i okręciłaś
się na pięcie, powracając do wnętrza jej pokoju. Spoczęłaś obok niej na
posłaniu i odgarnęłaś niesforny kosmyk opadający jej na czoło za ucho.
− Jak mieszkałam w Polsce to był
dla mnie kimś niezwykle ważnym. Teraz przyjechał mnie odwiedzić − odparłaś,
głaskając ją po głowie.
− Dlaczego tak długo
rozmawialiście? − 6-latka nie kryła swojego zaintrygowania postacią blondyna.
− Mieliśmy sobie dużo do
wyjaśnienia z przeszłości. –udzieliłaś odpowiedzi zgodnie z prawdą. − Idź już
spać, słońce.− posłałaś jej delikatny uśmiech.
− Mamo, on cię skrzywdził,
prawda? − wlepiła w ciebie pytający wzrok.
− Dlaczego tak myślisz,
skarbie? − zmarszczyłaś brwi, będąc pod podziwem rozumowania i czytania sytuacji
twojej córki.
− Byłaś taka przestraszona i
zdenerwowana jak otworzyłam te drzwi. Przepraszam. Nie chciałam, abyś była
smutna. − objęła cię dłońmi w pasie, a ty pochyliłaś się nad nią, zamykając ją w
swoim uścisku.
− Ależ skarbie nie jestem na
ciebie zła. − pocałowałaś ją w policzek. − Wszystko jest w porządku.-zapewniłaś ją, a może bardziej
nawet samą siebie.
***
Opatulona w bawełniany, biały
szlafrok wsparta ramionami o metalową barierkę balkonu delektowałaś się
widokiem stolicy Francji zatraconej w majowej ulewie. Zapach deszczu przyjemnie
osnuwał twoje nozdrza, przywołując w umyśle osobę rozgrywającego. Zupełnie
inaczej wyobrażałaś sobie wasze spotkanie po latach. Miałaś być spowita
zawiścią, wypominać mu dotkliwie błędy, obwiniać o opuszczenie granic ojczyzny.
Widziałaś sobie gromiącą go błyskawicami, gdy patrzyłabyś mu odważnie w oczy,
wyliczając jego potknięcia podczas waszej zawiłej relacji. Tymczasem nie
uraczyłaś go nawet garstką złości jaką zbierałaś w sobie przez dystans tych
sześciu lat. W momencie, gdy jego przystojna twarz rozciągnęła się przed twoimi
oczami nie czułaś żadnych negatywnych emocji, jakie dotąd nawiedzały cię
każdego dnia. Wszelka nienawiść, irytacja, żal, gniew zniknęły, ulotniły się
jak ty z Polski jakiś czas temu. Przesiąknięte błękitem tęczówki emanujące
błyskiem, lustrujące wzrokiem każdy twój ruch, wąskie, ale zarazem zmysłowe,
lekko zaróżowione usta, jasne, ułożone na bok włosy, delikatny, kilkudniowy
zarost. Wszystko to owocowało tlącym się wewnątrz ciebie ciepłem, bowiem
doskonale udawało ci się dotąd ukrywać fakt, że łaknęłaś ich przez ten czas,
tęskniłaś za nimi, bo były ci tak cholernie bliskie, tak cholernie znajome.
Jedyne co się zmieniło to struktura jego mięśni, bowiem przez materiał koszuli
dało się odnotować wyraźny przyrost jego muskulatury i wtem dziękowałaś mu w
myślach, że nie zdecydował się na inne ubranie, które bardziej pobudziło by
twoje zmysły, a i tak pracowały one na
zbyt wysokich obrotach. Kochałaś go. Nadal darzyłaś go równie mocnym i gorącym
uczuciem co pamiętnego dwa tysiące siedemnastego roku, co jednak nie zmieniało
faktu, że nie wiedziałaś jak postąpić. Obawiałaś się, że ponownie zostaniesz
skrzywdzona, gdy pozwolisz mu przekroczyć granice. A przecież w grę nie
wchodziłaś już tylko ty, a twoja ukochana mała istotka, za której istnienie w
dużym stopniu odpowiadał właśnie Kamil. W twojej głowie powstało istne
pobojowisko. Miałaś mętlik czy pozwolić mu się zbliżyć do Mariki czy ograniczyć
ich kontakty do znikomych. Czy błędy przeszłości były odpowiednią wymówką, aby
odtrącać od niej swojego ojca? Wyciągnęłaś z kieszeni szlafroku telefon i
nacisnęłaś zieloną słuchawkę, oczekując zaakceptowania próby kontaktu przez
bruneta.
− Witam Wojciechowska. − pełen
entuzjazmu głos powitał cię po drugiej stronie.
− Fornal, czy ja się jasno nie
wyraziłam, abyś nie mówił Kamilowi prawdy?! − warknęłaś.
− Marcyś, ale ja mu nie
powiedziałem. − bronił się przyjmujący. − Ja jedynie podałem mu twój adres, bo
zaraz po meczu zaparł się, abym zawiózł go na lotnisko i poleciał do ciebie. – wytłumaczył
ci ze stoickim spokojem.
− Czy ty się dobrze czujesz? Po co
to zrobiłeś?! Dlaczego?! – wrzasnęłaś z wyrzutem do telefonu. − Było dobrze jak
jest, a teraz kurwa jest chujowo, bo wszystko wróciło! – po twoich policzkach
spłynęły strugi łez.
− Hej, uspokój się. Wdech i wydech, Marcel. − jego łagodny ton głosu w tej sytuacji drażnił cię jeszcze bardziej niż
jego wcześniejsze słowa. − Bo nie mogę już na was patrzeć, rozumiesz? − westchnął
głośno. − Mówiąc krótko kupidynek wisi i się od niego nie uwolnicie i koniec!
– wypowiedział pewnie.
− Zamknij się do cholery! − syknęłaś
przez zaciśnięte zęby, czego on nie mógł zobaczyć. − Nie masz pojęcia co teraz
przechodzę, a to wszystko przez ciebie! Najpierw zranił mnie on, a teraz ty
wymierzasz mi taki cios…
− Marcelina, ja wiem, że jest ci
ciężko, ale kiedyś musiałaś się zmierzyć z przeszłością. − wypuścił głośno powietrze,
zapewne wplatając palce we włosy, bowiem zawsze to czynił, gdy się denerwował. − Nie
możesz dać mu drugiej szansy? − zapytał z wyraźną nadzieją w głosie. − Chłopak
poleciał do Francji specjalnie dla ciebie, stara się. Staram się być
obiektywny, bo przyjaźnie się z wami obydwojga, ale…
− Wiesz co? Jebana solidarność
plemników. − prychnęłaś pod nosem, kończąc połączenie.
Owinęłaś
się szczelniej szlafrokiem i wlepiłaś wzrok w grafitowe niebo, na którym
rozsypane były migoczące gwiazdy. Nawet one przypominały ci o blasku tych
cholernych błękitnych oczu. Pokręciłaś głową, aby odpędzić od siebie tą myśl.
Zerknęłaś na połyskujący księżyc i zdecydowałaś się wrócić do sypialni.
Jęknęłaś przeciągle, gdy materac łóżka okazał się nie tak miękki jak zawsze, a
każda obrana przez ciebie pozycja ułożenia do snu była utrapieniem.
Zrezygnowana wbiłaś wzrok w śnieżnobiały sufit, atakując wiązanką siarczystych
przekleństw pewnego przystojnego blondyna.
❤
Hejka naklejka! ^^
Wedle obietnicy rozdział pojawia się w weekend ;3 Zajrzyjcie też na Tomka i Mateusza, bo tam także czekać będzie nowość w ten weekend ;) Tym razem mamy spojrzenie na sytuację Marceliny, która z jednej strony uległa słabości do Kamila, natomiast z drugiej jest totalnie zła na Tomka i jego posunięcie, bo przecież to on stoi za Droszyńskim w Paryżu :D No, ale kto wie może to wyjdzie im na dobre ^^ W kolejnej części ponownie przeżyjemy emocje Kamila :3 Całuję i do zobaczenia w środę! ;*
PS: Kto jeszcze nie zaglądał na Bartka zapraszam na prolog >> Czas jest jak rzeka, a my płyniemy jej nurtem<<